Spotkanie z Merlinem Kamet

Szedłem w deszczowy wieczór. Ja i mój pies. Z pozoru był to zwykły spacer, ale poszedłem dalej i dłużej, niż z początku zakładałem.

Prosta ścieżka rowerowa, światła latarni odbijają się w różowym asfalcie. Niedzielny, jesienny wieczór, więc jest pusto. Brak ludzi sprawił, że mogłem sobie pozwolić na mówienie na głos tego, co akurat czułem. Mówiłem o moich rozterkach, o frustracji, o tym, że czuję się przytłoczony. I nagle, zupełnie bezwiednie powiedziałem…

Poczekaj, Kamet! – Zwracając się do niewidzialnej osoby po mojej prawej stronie. Zaskoczony zrobiłem dwa kroki wstecz i aż mnie zamurowało. Na wielkim billboardzie zobaczyłem napis, MERLIN. Przez całe ciało przeszedł dreszcz, a wiatr zawirował, melodyjnie roztrzepując moje włosy.

– Ach, więc to ty do mnie przyszedłeś, mój stary przyjacielu! Ty, Merlin Kamet we własnej osobie! A cóż cię do mnie sprowadza w ten chłodny, deszczowy wieczór.

–  A dokąd tak się spieszysz, mój przyjacielu. Przecież nic ci nie ucieknie. Pozwól, że spędzę z tobą kilka chwil, albowiem chciałem coś ci pokazać. – Przemówił Merlin, gładząc swą tęczową brodę.

Faktycznie, zdałem sobie sprawę, że spieszę się do domu, tak, jakby coś miało tam na mnie czekać, coś niecierpiącego zwłoki, a przecież jest to wieczór, jak każdy inny. A może nawet nie chcę dzisiaj wracać do domu? Zwolniałem kroku coraz bardziej, aż zatrzymałem się i spojrzałem w krzaczastą ciemność. Poczułem urzekający zapach wilgotnej trawy i rozkładającego się listowia.

– Musisz w końcu się przyzwyczaić, że czas jest iluzją. Jest zupełnie wymyślony! Zobacz, ja skaczę po nim, jak ty chodzisz po swoim różowym asfalcie. Jest to czymś dla mnie absolutnie normalnym. I dla Ciebie też powinno tak być! Dla każdego powinno być! I pewnego dnia w niedalekiej przyszłości ludzie będą patrzeć wstecz na czas, kiedy czas był uważany za coś prawdziwego, i będą się śmiać! W zasadzie to już się dzieje. Tylko aktualnie ludzkość jest w doświadczeniu zamkniętych oczu i nie widzą tego, jak ich własne wersje z przyszłości i przeszłości nieustannie przejawiają się w ich teraźniejszości… używając tu oczywiście waszych czasoprzestrzennych pojęć.

–  Wiem, że masz rację drogi Merlinie, ale jednak to programowanie w moim umyśle jest tak silne, że z trudem udaje się mi powstrzymać ten swój bezsensowny pęd do przodu.

– Cóż, jest to specyfiką masowej świadomości, która cię otacza i wnika w twój umysł niczym wirus. Zobacz, gdybyś teraz miał włączony telefon komórkowy, to z pewnością nie usłyszałbyś mojego pozdrowienia i nie zobaczyłbyś, że stoję tuż obok!

–  Co więc mogę zrobić, żeby przestać się tak spieszyć, a zacząć bardziej czuć i być obecnym? –  zapytałem trochę poirytowany jego arogancją.

– Po prostu za bardzo się przejmujesz. Martwisz się rzeczami, które się nie wydarzyły i też masz pewne schematy działania, które bezwiednie powtarzasz. Jak program, który się zapętlił. A więc, zamiast zatrzymać się i być w chwili obecnej, wciąż dążysz do kolejnego kroku w swoim programie. Ale nie obwiniam cię za to, ponieważ zdaję sobie sprawę, skąd ten program wziął się w twojej psychice.

Pomyślałem wtedy bezwiednie o historii z czasów Atlantydy, kiedy wiem, że… miałem wizję, że…

– Tak!  Dokładnie o tym mówię! – Przerwał mi Kamet, odczytując moje myśli. – Ale jest to coś nawet bardziej pierwotnego niż sama Atlantyda. Jeżeli mamy to umieścić na jakiejś osi czasu, to coś, co sięga Gwiezdnych Wojen, które rozgrywały się, zanim powstała fizyczność. A właściwie wciąż się rozgrywają tylko w odmiennej warstwie rzeczywistości.

Poczułem wtedy, że moja komunikacja z Merlinem przeszła na zupełnie odmienny poziom i nie byłem w stanie wyartykułować jego słów. Czułem po prostu energię, którą ciężko było mi określić w jakikolwiek sposób.

– Jesteś moim uczniem, a właściwie ja jestem Tobą z przyszłości – tak mógłbyś to określić. Żeby ze mną rozmawiać, zacznij używać języka magii. Przecież dobrze go znasz!

Zatrzymałem się i wziąłem głęboki oddech. Spostrzegłem, że moja świadomość jest dużo bardziej rozszerzona i czuła. Zacząłem słyszeć szelest liści i to jak wiatr bawi się nimi w subtelny sposób. Mój nos odbierał teraz wszystko bardziej soczyście i wyraźniej, a doświadczenie barw i kształtów stało się jednocześnie rozmyte… a jednocześnie bardziej realne!

I wtedy zacząłem recytować i chwilami śpiewać, używając magicznego języka, który nazwałem językiem smoków, albo Nemerlle. Poczułem tak wielką ulgę w swoim umyśle, że nie muszę wszystkiego definiować i rozumieć, używając jego jakże już nudnego i wręcz prymitywnego słownika. Komunikacja słowami, których nie zna twój umysł, a w których jest tak wielki ładunek energii, melodyjności i słodyczy – jest jak słuchanie śpiewu słowika. Sam umysł się tym raduje!

Nagle zacząłem opowiadać historię tego jak… Czy właściwie Merlin zaczął opowiadać, używając do tego moich ust… właściwie to chyba powtarzałem to, co on mi mówił energetycznie. A dało się to powiedzieć tylko i wyłącznie używając języka magii! 

– A co się dziwisz?! W końcu jestem Merlin Kamet, Wielki Czarodziej! –  zaśmiał się i opowiadał dalej.

– Bycie Merlinem oznacza bycie wolnym od ograniczeń. Jest to natura każdej Duszy. O, pamiętam na przykład taką historię, gdy komuś pomogłem uwolnić się z wielkiego ograniczenia. A był to mały chłopiec na Atlantydzie, uwięziony w jaskini, w grocie, w jednej ze świątyń, w krysztale.  Tak, był uwięziony w krysztale i bardzo dużo płakał. Zrozpaczony, zagubiony! Przyglądałem się mu, aż w końcu pojawiłem się w jego sercu i on to poczuł. Jego umysł był już na tyle zmęczony, że nie pozostało mu nic innego, tylko poddać się… a wtedy poczuł mnie!

–  Drogi Merlinie to nieco konfundujące dla mnie. Jak to przyglądałeś się mu, aż w końcu cię poczuł w swoim sercu? To jesteś w sercu każdego człowieka, a jednocześnie jesteś istotą, którą można zobaczyć i z nią rozmawiać? Jak to możliwe? –  zadałem mu to pytanie, chociaż z góry wiedziałem, że jest głupie.

–  Widzisz, gdy mówisz w języku magii, nie potrzebujesz zadawać żadnych pytań. Wszystko jest po prostu jasne. To tylko twój ludzki program umysłu kwestionuje to, co czujesz. Kiedyś… pewnego dnia… może nawet zaraz, albo teraz!? Przestaniesz się tym przejmować.

Widziałem bardzo wyraźnie tę wizję małego chłopca, który siedzi skulony, objęty fioletową zorzą i nagle zdaje sobie sprawę, że na jego głowie siedzi maleńki czarodziej w tej prześmiesznej, spiczastej czapce i o za dużych, stanowczo za dużych białych wąsach. A w jego oczach jakiś obłęd, ale taki, że nie boisz się, tylko czujesz się rozbawiony. Chłopiec ów rzecz jasna nie widział czarodzieja, ale czuł obecność. Tą specyficzną obecność, którą i ja teraz czuję. Niebiesko lawendowo liliowa energia, która jest tak bardzo wolna i przezroczysta, że masz wrażenie, że to sam Bóg musi być. Chociaż słowo Bóg kompletnie do niej nie pasuje, bo ona jest zabawna i lekka, zupełnie niepoważna!

–  Tak, mój drogi! Chłopiec ów dzisiaj określa się imieniem Saint-Germain i opowiada swoją historię, jak to bohatersko uwolnił się z kryształu na Atlantydzie, ale za każdym razem z jakiegoś powodu zapomina dodać, że mu w tym pomogłem! Ciekawe, dlaczego tak jest? Hmmm… Mimo że jestem wielkim czarodziejem, to tego jednego akurat nie wiem! –  zaśmiał się Merlin i zwrócił moją uwagę, jak gdyby nigdy nic, na wierzbę płaczącą, której gałęzie wystawały zza płotu i opadały wprost na różowy asfalt, niczym złote loki pięknej kobiety.

–  Dotknij jej włosów i czuj jakże zaczarowana jest! – rzekł Kamet. – Tak pogłaszcz ją i wyszepcz w języku drzew swoje pozdrowienie.

Dotykając mokrych liści i smukłych gałęzi, czułem delikatność, a jednocześnie siłę. Naprawdę miałem wrażenie, że głaszczę włosy kobiety, która dopiero co wyszła spod prysznica.

– Tak, błogosławię Cię, droga wierzbo! Niechaj korzenie twe sięgają głęboko i nie braknie ci nigdy niczego, co buduje twój majestat. A korona twa niech dnia pewnego sięgnie samych gwiazd. – Wyrzekłem melodyjnie w drzewczej mowie, a wierzba jakby ukłoniła się i podarowała mi kosmyk swych włosów. Powiedziała:

– Weź kawałek mojej alchemicznej energii ze sobą, a będzie ci pomocą w chwilach smutku i ciemności. O tak, jestem wierzbą płaczącą, ponieważ wszystkie smutki potrafię przemienić w spokój, a łzy leczą serce.

–  Widzisz, gdy nie spieszysz się, a jesteś obecny, okazuje się, że Świat wokół jest zaprawdę fantastyczny! Jakże to przebogate doświadczenie i jakże wspanialsze niż pęd za mirażami umysłu, nieprawdaż?! –  dodał czarodziej, a ja akurat doszedłem do drogi.

Jechał samochód, który zatrzymał się, abym mógł przejść. Ta jedna, pozornie przelotna chwila kontaktu z innym człowiekiem, sprawiła, że poczułem wielki szacunek dla samego siebie.

Po drugiej stronie drogi Merlina nie było już obok mnie. Znikł tak samo nagle, jak się pojawił. Ale za to w oddali ujrzałem moją dawną przyjaciółkę – starą jabłoń, z którą wiąże mnie przepiękne wspomnienie spotkania z Zieloną Wróżką, gdy to wręczyła mi magiczny sztylet, abym mógł w chwilach największego zagubienia i zwątpienia pamiętać swoją prawdę. 

Prawdę, że magia jest realna, a świat to tak wiele więcej niż się nam wydaje.

Poszedłem do niej przywitać się, położyłem dłoń na korze i zacząłem śpiewać, ale o tym opowiem już innym razem.

Zdjęcie wg kolejności pojawienia: 
1. Photo by Diovana Papen: https://www.pexels.com
2. Generowane przez DALL-E 2
3. Unsplash.com