Twój koszyk jest obecnie pusty!
Przemiana śpiewem
Czasem, gdy pojadę do lasu na cały dzień, doświadczam magii, jakiej nigdy bym się nie spodziewał!
Tym razem trafiłem na zapomniane przez wszystkich bagienne przestworza. Nie było nawet żadnej ścieżki, która by tam prowadziła. A ja szedłem w przeświadczeniu, że może to być mój ostatni spacer…
Tak wielka ciemność ciążyła na moim sercu, a ból rozdzierał moje ciało. Czułem, jakbym już miał stąd odejść, bo nie zostało mi nic więcej do zrobienia i dosyć mam już cierpienia.
Po godzinach marszu poczułem miejsce, w którym mam się zatrzymać i pozwolić na tę przemianę. Rozłożyłem swój koc i wszedłem w tryb nagości, zostawiając cały ludzki ekwipunek tam, gdzie jego miejsce. Jako rzecze Jezus:
„Oddawajcie więc, co jest cesarskiego, cesarzowi, a co Bożego, Bogu”
(Mt 22:15–21)
Oddałem przeto wszystko i zawołałem do mojej Duszy, do Boga, Bogini i Ducha – do wszystkiego, co tylko może mnie usłyszeć, jeżeli cokolwiek mnie słyszy…
„CÓŻ MAM UCZYNIĆ?!”
Wewnętrzny głos milczał przez chwilę… tak, bym wsłuchał się uważnie w otaczającą mnie filharmonię.
Aż w końcu rzekł: ZAŚPIEWAJ DO MUZYKI!
Och tak! Przecież słyszę teraz skrzypce drzew; delikatną perkusję dzięciołów; jazzowy flow podwodnych strumieni; frywolne chórki ptasich treli; subtelny klarnet błękitnego nieba…
To wszystko jest tu dla mnie! Jestem artystą na scenie. Publiczność czeka z zapartym tchem, aż koncert w pełni się zacznie!
Wziąłem przeto głęboki oddech i zacząłem śpiewać, i od razu smyczki wiatru mocno szarpnęły struny leśnych skrzypiec. Cała orkiestra ożywiła się, a moje stopy zaczęły wibrować. Czułem, jak ziemia staje się jeszcze bardziej żywa! Ja sam się stałem jej instrumentem. Ciało nastrojone czule!
Słowa mojej pieśni były proste, z serca. O tym, jak wielkim darem jest móc doświadczać życia i widzieć piękno we wszystkim, co mnie spotyka. O tym, że mam marzenia, które czekają na rzeczywistość. Och tak, godne są narodzin na tej fantastycznej scenie!
Koncert zakończyłem dziecięcym śmiechem z głębi moich trzewi, jakiego dawno moje usta nie smakowały! A łzy mych oczu, przysięgam, nie słone były, lecz słodkie niczym górski strumień!
Usłyszałem oklaski ze wszystkich stron. Kwiaty sypały się, płatki muskały skroń. I nawet mój przyjaciel, Jeszua, zstąpił, by uściskać mi dłoń.
Jakże niewiele trzeba by odmienić swój los. Jakże niewiele trzeba by z ciemności wyłonić jasność. Tylko intymną chwilkę na pustyni, wśród bagiennych bezdroży, czy na górskim szczycie, albo tafli jeziora. Trzeba tej szczerości, zrzucenia strojów na chwilę… poddania się w ufności, że jesteś częścią przedstawienia, które zaiste jest arcydziełem.
I gdy sam przed Sobą wypowiesz serdecznie, co masz w środku – gdy odkryjesz wszystkie karty, nie szczędząc najciemniejszych – z bagien wyrastają złote kaczeńce. A twoje oczy znowu błyszczą się nadzieją i pięknem.
Pozdrawiam serdecznie 😁