Cytrynowe elfy, skrzypce i wróżka

Szedłem sam przez śródleśną wieś pełną pustych domostw, czując olbrzymi smutek w sobie. Droga była śliska, spleciona z lodowych zakamarków, po których stąpać musiałem z wielką ostrożnością. Właściwie nie chciałem iść tą drogą i miałem nadzieję, że pojawi się zaraz jakaś inna, bardziej intymna ścieżka, abym mógł zejść ze szlaku masowych myśli, a wstąpić w te niewinne, czyste połacie naturalnej ciszy.
W końcu znalazłem tą ścieżkę. Dostrzegłem ten delikatnie udeptany trakt z mchów i lekko wygiętych na boki gałązek borówkowych krzaczków — znak, że to dzika droga, gdzie nie stąpają ludzie, gdzie nie ma umysłu. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że dojdę do miejsca, które zachwyci moje serce bardziej niż wszystko inne na Ziemi…

Szedłem niewinnie, trochę tylko bojąc się, że może się zgubię i już nie wrócę — tak naprawdę, to tylko mój powoli zanikający umysł miał swoje obawy. Ale ja — nie jestem umysłem i dobrze wiem, że bycie zagubionym lub odnalezionym to tylko iluzja.

Ścieżka znikła, rozbiegając się we wszystkie strony. I oto szedłem teraz wąwozem pośród prastarych świerków i czułem się obejmowany przez coś, czego nigdy nie odgadnę. To jest magia, której ludzki umysł nie jest w stanie pojąć. Można tylko poddać się jej i płynąć z tym truchtem jelenich korowodów i sarnich czarów.

Poddajesz się i płyniesz z energią, a po drodze napotykasz śpiące w śniegu elfy, zaklęte w cytrynki motyle… Uśmiechasz się, wiesz, że jesteś na dobrej drodze… serce bije spokojnie… umysł przestaje dominować… czujesz ten puls… lekki, słodki puls samego Życia.

A wtedy, w końcu, gdy już poddasz swoją logikę w pełni i otworzysz zmysły na oścież, pojawia się przed tobą to jedno drzewo, które pośród setek i tysięcy mu podobnych — mówi do ciebie…

— Przyjacielu, zatrzymaj się i oprzyj o mój pień. Tak, by twoja czakra korzenia i cały kręgosłup zgrały się z wibracją, którą las chce ci przekazać.

Cóż mogłem zrobić? Poddałem się temu. Zresztą i tak było zimno, a ciepło emanujące z drzewa dodaje otuchy, spowija kominkowym żarem. Musiałem to zrobić… serce nie sługa!

I wtedy zaczęły grać skrzypce. Te wyjątkowe skrzypce, których nie da się nie pamiętać, bo czujesz, że są z tobą przez całe życie, gdzieś w tle, zawsze gdzieś poza ciszą. Gdzieś, gdzie serce nawet już nie bije zwykłym rytmem, tylko płynie aksamitną muzyką rzeki uczuć — tym są te skrzypce. To czas, który przestaje istnieć, a przyszłość, przeszłość i teraźniejszość stają się jednym… kwantową super-pozycją potencji, marzeń i snów.

Oparłem więc plecy o ciepły pień świerka wśród tej symfonii skrzypiec… oczy już miałem wilgotne i szkliste… radość istnienia przejęła mnie całkowicie!

Mój kręgosłup zgrał się z kręgosłupem drzewa, coraz bardziej stapiałem się z jednością lasu. Oddychałem głęboko, trzymając w dłoni żółtego cytrynka, który spał snem zimowym, ale i tak czułem jak bije mu serce… tak delikatnie, tak muska tylko, ale też z moim sercem się zgrywa i do skrzypcowej melodii dodaje nuty nadziei — wiarę, że w końcu przyjdzie wiosna.

I wtedy pojawiła się ona. Miała na sobie ciemną, szmaragdową szatę z kapturem, która w promieniach przebijającego się przez gęste chmury słońca, wpadała w gradient z chirurgiczną zielenią. Piękna w całej swej krasie – prosta i surowa, a jednak pełna nieskrępowanych doznań wielu światów na raz – jej okryte kapturem kruczoczarne włosy, delikatnie podkreślały szlachetne rysy twarzy.

Wiedziałem, że ją znam. Bo to już nie pierwsze nasze spotkanie, ale i tak, dla pewności, zapytałem:

— Kim jesteś…?

Uśmiechnęła się tylko i spojrzała mi w oczy. Na samo ich dno. Wewnętrzny smok roziskrzył moje trzewia. Poczułem z całą mocą, że to naprawdę ona — Zielona Wróżka.

Wokół nas cały czas rozbrzmiewała muzyka. Prastare świerki nie były już drzewami, lecz przyjacielskim chórem Pasji Istnienia, śpiewającym w takt zamaszystych skrzypiec… Duch Lasu grał na flecie, spowijając nas wiatrem swojego życiodajnego oddechu.

— Jestem dzisiaj twoim przewodnikiem — powiedziała w końcu Zielona Wróżka. — Czy potrafisz mi zaufać?

Jej oczy błysnęły, gdy na tą jedną chwilę chmury rozstąpiły się, a złoty snop słońca oświetlił jej i tak już promienną twarz. Nie musiałem nic mówić. Moje zaufanie do niej jest pełne. I ona to poczuła. Wiele już razy pomagała mi… nasze serca są se sobą oswojone… jak Mały Książę ze swoją Lisicą.

— Zamknij oczy i oddychaj z nami. Pozwól, byśmy Ci służyli… pomożemy Ci pamiętać… oddychaj. — powiedziała Wróżka głosem szemrzącym górskim strumykiem.

Uczyniłem to i wnet poczułem, jak całe moje ciało wibruje wraz z drzewem, o które byłem oparty i ziemią pod stopami. Miałem wrażenie, że stapiam się w jedność z całym lasem… całym Wszechświatem. Czułem wielki spokój w sobie i wyraźny, spokojny rytm bicia serca w stopach, wzdłuż kręgosłupa aż do czubka głowy, z intensywnym promieniowaniem bijącym z Trzeciego Oka. Bardzo przyjemne, orgazmiczne wręcz doznanie!

Wszędzie dookoła mnie leżał śnieg, niebo spowijała kłębiasta wodna para, ale nie było mi zimno, gdy tak stałem wtulony w świerkowy las nad mazurskim jeziorem. Czułem się bezpieczny i kochany, a mój umysł zupełnie się zatrzymał, chłonąc wszystkimi zmysłami całe piękno tej chwili. I tu wszelkie myśli i słowa przestały istnieć…

Nie wiem jak długo trwało to doświadczenie, bo zupełnie zatraciłem się w słodkich doznaniach oddechu i wibrującej energii. Naturalne Łono jest zaiste największym darem, jaki tylko sobie mógłbym wyobrazić! Tyle mogę powiedzieć. W końcu poczułem, że to już, że czas wracać do domu.

Śpiącego, cytrynowego elfa ułożyłem w łóżeczku pod rosnącym obok dębem, okryłem mchową pierzyną i ucałowałem na dobranoc. Niechaj śni o wiośnie, którą tak bardzo kocha… ja też będę śnił… o tym, czego pragnę najbardziej… o… miłości, która wiem, że jest prawdziwa!