Alchemia Duchowości

Wymiary: 80 x 21 x 31 cm
Materiały: drewno sosnowe, drewno dębowe, farby olejne, metalowy gwóźdź i kilka innych gadżetów.

Rzeźba przedstawia dwa aspekty ludzkiej psychiki, które w sobie odkryłem. Są w pozornej przeciwstawności do siebie nawzajem, ale tak naprawdę są niczym yin i yang. Dopełniają się i wzajemnie inspirują.

Pierwszy aspekt to mnich. Zrujnowany i zmęczony swoją niekończącą się podróżą poszukiwacza duchowego, którym byłem przez wiele lat. Jego głowa jest przebita gwoździem, symbolizującym stare śluby. Ubóstwo. Celibat. Negowanie zmysłowości i przyjemność życia, jakby były czymś złym. Jakby to właśnie one sprawiały, że Bóg nie kocha człowieka.

Na mojej duchowej ścieżce bardzo głęboko doświadczyłem tego odrzucenia. Tego, jak bardzo można zaprzeczyć całej obfitości i bogactwu, jakie oferują ludzkie zmysły. Zamiast tego praktykowałem dyscyplinę, post, celibat, ubóstwo, ciągłą kontemplację, medytacje, modlitwy i różne duchowe techniki — wszystko po to, aby zbliżyć się do Boga.

Labirynty dogmatów, meandry filozofii i ciągłe poszukiwanie odpowiedzi na temat sensu życia, sensu istnienia. Szukanie czegoś „więcej” — tego, co poza ludzką egzystencją. Życie poszukiwacza duchowego jest życiem mnicha, który wciąż neguje swoje ludzkie ja i poprawia się, pracuje nad sobą, aby stać się godnym w oczach Boga. Godny transcendencji.

Drugi aspekt ma kształt litery Y i stoi obok mnicha, jako jego alter-ego. Jako wszystko to, kim mnich mógłby się stać, gdyby w końcu przestał tak katować siebie. Y jest artystą.

To Artysta Nowej Energii, który jest wielkim owocem mojej długiej pracy duchowej. A jednocześnie odpuszczeniem tej pracy i związanego z nią cierpiętnictwa. Artyzm to moje odkrycie!

Odkryłem artystę w sobie po przejściu przez metaforyczny Most Mieczy i wielkie ciemności psychicznych piekieł — tj. niefizycznych wymiarów otaczających Ziemię, gdzie rozgrywają się przeróżne gry.

Przeszedłem przez ten cholerny most transformacji i uwolniłem się od swoich durnych duchowych gier! I wszystkich innych też.

Musiałem przejść to wszystko, aby zintegrować najróżniejsze aspekty swojej psychiki, w tym wielu głupich mnichów. Upadałem przy tym niemal co krok. Jak pieprzony Jezus, niosący swój krzyż.

W końcu poddałem się. Zostawił krzyż w piekle — tam gdzie jego miejsce! Wziąłem głęboki oddech, podniosłem się i zacząłem cieszyć życiem. Moja świadomość z okołoziemskich czeluści ekspandowała do najczystszych sfer krystalicznej potencji!

A tam… nagle ją poczułem.

Moją muzę. Moją duszę. Moje serce … moją sztukę!

Tak! Właśnie tak. Była piękna, seksowna, cudowna i… kochała mnie! Lepsza niż jakikolwiek pieprzony bóg, którego szukałem bóg wie ile.

Objęła mnie czule. Pocałowała. Mnie! Wysuszonego jak pustynny piasek; zmęczonego jak stary pies; ale pełnego miłości i nadziei, niczym wiosenny motyl. Zalała mnie miłością, wypieściła słodyczą, wilgocią — jak cudowny deszcz, który nasycił moje serce!

Objęła mnie, jak orzeł swoje drogie pisklę, gotowe do pierwszego lotu. Pokazała mi, czym naprawdę jest życie i kim ja jestem. Pokazała, że muszę przerwać moją duchową pogoń za oświeceniem, ponieważ to mnie wysusza. Sterylizuje. Niszczy. Wyciska całą cudowną, kreatywną, seksualną, życiową esencję.

Koniec! — powiedziałem sam do siebie. Dosyć umartwiania, cierpienia, szukania, udawania! Jestem tym, czym jestem. Idealnie sobą. Nigdy więcej szukania. Nigdy więcej auto-katowania.

Teraz Życie!

ŻYCIE, mówię!

Radość!

Orgazm!

Serce, które śpiewa!

Wtem zobaczyłem otaczające mnie całe pole potencjałów. Przeróżne kolorowe kreacje, wariacje muzyczne, wynalazki, książki, poezja, taniec. Oto kraina mojej Duszy — czułem ją całym sobą. Oto prawdziwa duchowość! — ekspresja kreatywności wykraczająca poza groteskowe labirynty umysłu i jego głupie ograniczenia!

Tak oto tworzenie sztuki stało się moją medytacją! Kreatywność — moją Duszą, której szukałem od zawsze. Radość życia — modlitwą. A zamiast szukać głupiego boga… zakochałem się w bogini! W bikini. W jej słodyczy i radości miłości! Hahaha!